a za to znowu ma w domu cały kram. Jednemu pieniędzy brakuje, drugiemu dzieciów brakuje. Każdy swoją biedę ma. Prawda, panie Rafale?
Hulajdusza westchnął.
— Ale widzi jegomość — mówił dalej Mordko — ja jegomości powiem: co znowuż żadne zmartwienie nie jest bez końca. Każda rzecz ma kawałek swojego początku i kawałek swojego końca.
— Nie każda.
— Każda, dalibóg. Jak człowiekowi bydlę zdechnie, to jest zmartwienie, jak się broń Boże chałupa spali, to także jest zmartwienie; ale Pan Bóg daje tak, że człowiek kupi sobie insze bydlę, postawi inszą chałupę i siojn, już tamto zmartwienie niema... tylko mu się znowuż inne przytrafi. Ja jegomości powiem, ja mam Bogu dziękować parę kilka dzieci, bardzo delikatne dzieci, jegomość widział przecie.
— A jest tego jak maku; niemało mi strączków naobrywały...
— Niech oni zdrowo żyją, a czy jegomość myśli, że zawsze tak było? nie zawsze, na moje sumienie!
Rafał się rozśmiał.
— Jakże ty chciałeś?
— Powiem jegomości. Ja kiedy sobie żeniłem, to byłem bardzo młody. U nas taki obyczaj jest. Ja trochę uczyłem się przy ojcu handlować, a trochę czytałem książki. Nawet prawie ciągle czytałem, bo u nas to honor jest być naucznym. Raz ojciec mnie powiedział: słuchaj, Mordko, ty dostaniesz kawałek żony, tobie trzeba żony. Ja mówię: za co nie? Komu to nie
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.