berye, to jej się daje rozwód i niech idzie na złamanie karku. U państwa to, zdaje mi się, nie można.
— O, u nas! U nas, żeby się kto z dyabłem samym ożenił, to musi z nim żyć do śmierci.
— Fe! na moje sumienie, to jest fe! Po drugie, u nas dziewczyna nie może swojej woli pokazywać, a u państwa to zdaje się że może. Prawda, panie Rafale?
— A kto jej zabroni?
— To źle, to bardzo źle jest.
— Wiadomo że źle, ale jak ojciec i matka krzykną, to musi posłuchać.
— I co z tego? Ona się posłucha, ona zamaż pójdzie, ale mężowi to duża pociecha!...
— Żadna — mruknął Rafał. — Posłucha się, a zawsze o tamtym pomyślenie swoje ma.
— O jakim tamtym?
— No, o tym co jej się podobał.
Mordko już więcej nie dopytywał. Wiedział prawie wszystko co chciał i umilkł. Udawał, że mu się spać chce, przymknął oczy i drzemał. Rafał coraz to konia batem ćwiknął, lejcami szarpnął, aby prędzej do miasteczka dojechać.
Po drodze ciągnęło mnóstwo ludzi. Bryczki, wasążki, wozy. Tam chłop krowinę na postronku prowadził, tam znowuż baba z wieprzkiem rady sobie dać nie mogła, bo zamiast gościńcem iść, ciągle do rowu skręcał i wypędzić się ztamtąd nie dawał.
Pod samem miasteczkiem Rafał żyda przebudził.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.