Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

był, brzuchaty, a szeroki na gębie, właśnie jak na burmistrza takiego miasta przystoi — osoba słowem wspaniałości znacznej i powagi.
Ręce w kieszeniach trzymał, grube wargi nadął i na naród z góry spoglądał.
— Hola! — zawołał na policyantów — co to jest? — Co znów za awantura?
Wtedy wszyscy naraz krzyczeć zaczęli:
— Rozbój zrobiła! przestęp drogi, ubranie na nim całkiem potargała... na szczęt! Rzuciła się na niego bez dania racyi.
— Dalibóg, ja przysięgę wykonam, że on sobie spokojnie szedł, marnego słowa nie powiedział.
— Aj waj, panie prezydencie — zawołał jakiś żyd — ja bułem świadkiem... ja wiem! ja wszystko powiem jak buło.
Policyanci puścili niemowę, ale ona znowuż rzucać się chciała, nieludzkim głosem bełkocząc. Pokazywała ciągle na tego młodzika, co na uboczu stał, nic nie mówiąc, tylko na oberwane klapy od surduta pokazując.
— Cóż to jest, u milion dyabłów! — zawołał zniecierpliwiony burmistrz — co ta kobieta zrobiła? za co przyprowadzono ją tutaj? niechże się raz dowiem!
— Rozbój, wielmożny prezydencie, gwałt!
— To złodziejka, chciała mu pieniądze ukraść!
— Ale! gadanie, to szalona! ją do szpitala trzeba, nie do kozy.
— Gadajcie jak było? — zawołał burmistrz — porządkiem, nie wszyscy naraz, bo zrozumieć nie sposbb.