— Trzymajcie ją, Baranek! — krzyknął żyd — ona jeszcze, broń Boże, samego pana prezydenta ukąsi!
— No, kobieto — rzekł poważnie burmistrz — cóż ty powiesz? dla czego zrobiłaś awanturę? dla czego napadłaś tego młodego człowieka?
Biedna niemowa nie rozumiała nawet, że taka duża osoba do niej przemawia.
— Panie prezydencie — odezwał się Baranek — mnie się zdaje, że jej próżno pytać, bo ona niemowa.
— Ha... to ją odprowadźcie do kozy.
Policyanci pociągnęli ją za ręce.
— Panie prezydencie — odezwał się poszkodowany — to jakieś biedne stworzenie, waryatka może... niech ją pan każe puścić, ja nie mam o swoją krzywdę pretensyi. Z kim sprawę mam wszczynać? z szaloną?...
— Zapewne, ale kto pan jesteś?
— Ja jestem, proszę pana, ztąd aż o cztery mile, z Kraszanki, na jarmark przybyłem za interesami.
— Hm, być to może. Czy zna pana kto z tutejszych obywateli?
— O nie, ja tu rzadko kiedy bywam, ale paszport mam.
— Proszę o niego.
Pan prezydent przejrzał papier, zanotował coś w książeczce i rzekł:
— No... dobrze, możesz pan jechać.
Niemowa znowu się rzucać i szamotać zaczęła, policyanci pochwycili ją za ręce, a zniecierpliwiony burmistrz zawołał:
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.