— Do kozy ją wsadźcie, niech się prześpi do rana, ta pijaczka!
Rozpoczęła się znów szarpanina i szamotanie, ale na szczęście Zacharyasz nadszedł, a zobaczywszy co się dzieje, rzekł do policyantów:
— Ludzie, dajcie pokój, to kaleka. Znam ją, ona od nas jest, z Latoszyna. Proszę pana burmistrza, ja ją zaprowadzę do fury, tu gospodarz jej jest. Po co się znęcać nad biednem stworzeniem? Ona i mówić nie potrafi i zdaje się, jakby niespełna rozumu była.
Burmistrz, niedługo pomyślawszy, tembardziej, że ów młody pretensyi żadnej nie miał, kazał niemowę wypuścić.
Tymczasem ten, który napastowany przez nią był, odszedł jeszcze prędzej. Zacharyasz raz tylko na niego okiem rzucił i zadumał się ciężko. Odszedłszy od magistratu kawałek, stanął na uboczu i jak to miał zwyczaj, gdy się nad czem dobrze zastanowić chciał, głowę pochylił i oczy w ziemię utkwił. Niemowa jednak długo mu dumać nie dała. Chwytała go za połę, całowała po rękach, pokazywała różne znaki rękami, bełkotem dziwnym, lub twarzy wykrzywianiem.
Zacharyasz, patrząc na to, głową kiwał, co ona widać za znak zrozumienia wzięła, bo uspokoiła się wnet i poszła za nim spokojnie, jak małe dziecko.
Milczkowa ulitowała się nad nią, kupiła jej chustkę w sklepie, dała chleba kawałek, a z powrotem na własną bryczkę ją wzięła, gdyż Rafałowi wypadło wprost z jarmarku do jakiegoś innego miasteczka pojechać, więc niemowie kazał na piechotę do domu iść.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.