Jużto, szczerze mówiąc, Milczkowa i mądra i dobra kobieta była, a nad każdem biedactwem, nad kalectwem litowała się prawie, jak rodzona matka nad dzieckiem.
Mąż jej przeszkody w tem nigdy nie czynił, gdyż jemu znowuż śmiech tylko był w głowie; lubił zjeść dobrze, czasem wypić trochę, a zresztą już go nic nie przejmowało. On się ciągle śmiał tylko. Do żony się śmiał, do dzieci, do koni w stajni, do bydląt w oborze, nawet jak woły do sochy zaprzęgał, to także do nich zęby szczerzył, niewiadomo po co.
Z rodu już taki śmiejący był szlachcic.
Jarmark doskonale się udał, na podziw, i ludzie wracali z niego jak z wesela. Ten śpiewał, tamci rozmawiali, owego rozmarzyło że się zdrzemnął na wozie, inszy i czapkę zdjął, bo mu się z czupryny kurzyło. Owdzie chłopisko środkiem drogi szedł i biegał od jednego rowu do drugiego, jakby kaczki zaganiał, a znalazł się i taki, co z miasteczka wyszedłszy, buchnął się zaraz na ziemię jak długi i leżał, póki go jaki miłosierny swojak nie znalazł i na wóz, jak kłodę drzewa, nie włożył.
Kiedy szlachta do Latoszyna dojeżdżała, było późno. Miesiąc czysty i jasny płynął powoli po niebie utwierdzonem, nad świętą ziemią żywiącą, nad wodami, nad słomianemi strzechy, nad drzewami, co przy drogach szumiały.
We wsi, w chłopskich chałupach migotały światła, słychać było turkot wozów, skrzypienie żórawi
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.