Wielkie dumy Zacharyasz w swojej głowie nosił, wielkie kalkulacye miewał. Jeszcze owego czasu, kiedy się, bywało, handlem trudnił, potem jak Latoszyn kupował, jak wspólników gruntami, dobytkiem, budowlą i wszystkiem dobrem obdzielał. Wielkie to były dumy i kalkulacye, a przecie poradził im jakoś; ale oto teraz taki mu się sęk trafił, taka zagłowa, taki twardy orzech do zgryzienia, że aż mu nieraz rosa na łysinę wystąpiła od myślenia wielkiego.
Mało co się od kogo odzywa, tylko chodzi zasępiony, ponury, a prawie że gniewny. Rzeknie kto do niego słowo, to on i nie odpowie nawet, ręką tylko machnie, jakby muchy odpędzał i brwi krzaczyste namarszczy. Czasem niby tabaki chce zażyć, więc odetknie rożek, weźmie niuch tego ziela w palce i chce tę rękę podnieść, ma się rozumieć, z przeproszeniem, do nosa... ale wpół drogi ją zatrzyma i stoi tak dwa, trzy pacierze, z podniesioną ręką, jako ten słup na gościńcu, co boczną drogę wskazuje.
Szlachta wydziwić się nie może co jest. Czy