Dawno noc już zapadła — i kury już piały, ale pomimo tego w Lipowicach nikt jeszcze oka nie zmrużył. Chyba tylko starzec pod piecem, albo małe niemowlę w kołysce spało, bo zresztą każdy, duży czy mały, był na nogach.
W każdym dworku jaśniało światło, po ulicy przebiegali ludzie, kobiety gromadkami zbierały się na drodze.
Nie przeszkadzała im noc, piękna noc wiosenna, księżycowa.
Widocznie coś ważnego dziać się tu musiało, bo nikt o spoczynku nie myślał, wszyscy mieli o czem mówić i nad czem się naradzać.
Najgwarniej było przed dworkiem Zacharyasza.
Dwie duże izby nie mogły pomieścić zgromadzonych, więc część znaczna na ganku się i na dziedzińcu mieściła. Gwarno było i głośno. Pojedyńcze wykrzykniki mięszały się i zlewały w jeden chór, podobny do brzęczenia pszczół w ulu, lub do szmeru wody toczącej się z góry po kamieniach.