zaś toczy pomaleńku, niby robak w drzewie siedzący, toczy, toczy, aż zamorduje na śmierć.
Widać, mówiły między sobą sąsiadki, że za Rafałową taka powolna śmierć chodzi i że ją pierwej chce na wiór wysuszyć, zanim z tego świata zabierze.
Milczkowa, kobieta dobra i miłosierna dla wszystkich, radzić chciała, pomódz.
— Moja pani Rafałowa — rzekła raz do niej, koło czworaka ją spotkawszy — moja pani, co wam jest?
— Mnie? — odrzekła, zdziwienie po sobie pokazując.
— A właśnie; tak pobledliście, posmutnieli... czy może was słabość jaka trapi? Powiedzcie, toć po sąsiedzku przecie zaradzić jakoś można.
— Bóg zapłać, moja pani.
— Wy młoda, moja pani Rafałowa, a my tu prawie wszystkie kobiety starsze, wypraktykowane...
— Dziękuję.
— Ależ dla czego gardzić dobrem sercem? dla czego odpychać życzliwość? Toć ja żadnej swojej spekulacyi w tem nie mam, tylko was mi żal, moja Rafałowa, lat waszych młodych.
Rafałowa ręką machnęła.
— Co mnie z młodości — rzekła niechętnie.
— Ma się rozumieć, moja pani sąsiadko, jak człowiek słaby, to mu i świat niemiły.
— Ja nie słaba wcale.
— Nie słaba? a czegożeście tak pomizernieli i wyschli?
— Alboż ja wiem!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.