Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Milczkowej za dobre słowo i za chęć poczciwą, a może i nie. Podobniej nawet że nie, bo insza rana taka jest, że choćby najlżejszą ręką ją dotknąć, to wnet do żywego zaboli, zapiecze, jakby na nią kto popiołu gorącego nasypał. Zresztą i cóż Milczkowa? Dobra kobieta bo dobra, ale przecież nie matka i nie siostra, a to smutek taki, co go nawet i siostrze opowiedzieć nie można. Nie można; trzeba go w sobie, w sercu swem nosić, dopóki człowiek kołacze się po świecie, dopóki w świętej ziemi nie spocznie... Jeden tylko człowiek mógłby coś o tym smutku usłyszeć, przed jednym, jedynym możnaby się użalić i wypłakać, ale i to nie. Raz tylko, w lesie, przy zwalonej kłodzie, spotkała go, raz użaliła się przed nim, ale już więcej tego nie uczyni. Nie pójdzie nawet w tamtą stronę, bo nie godzi się, nie można. Trzeba już cierpieć, cierpieć, dopóki oczów ziemią nie zasypią...
Załamała ręce, westchnęła, popłakała mało wiele, a potem kądziel wziąwszy, do przędzenia usiadła. Cały świat się koło niej obracał, jak ono wrzeciono, które w jej palcach warczało, a myśli żałosne snuły się, snuły — niby ona nić długa a szara...
Dziw jak to różnie ludziom Bóg przeznacza. Jeden od maleńkości żyje śpiewający, podług pomyślenia swego, w przyjacielstwie ludzkiem, w szczęściu i wszystko mu idzie foremnie i wywija się jak z płatka. Zabawi się swego czasu i ucieszy, ożeni się, czy zamąż pójdzie, podług pomyślenia swego, w stateczności lat spokój ma i pociechy wszelakiej doczeka... a inny znów od maleńkości samej nieszczęśliwy! Zawsze mu gorzko,