— Djabeł ją chyba porwał... albo może posłałaś ją gdzie?
— Nie.
— I w stodole także niema jej?
— Nie.
Zaklął całem piekłem.
— Porządek w chałupie! gospodarstwo! Do miski wszyscy są, a do roboty ani psa! Tedy niema jej?
— Niema.
— Może i rano nie była? może nie nocowała w domu, co?
— Rano była.
— I poszła?
— Widać że poszła.
— A ty gdzieś była, gospodyni?
— W domu.
— W domu! ha! zawsze w domu! Toż odrzeknij przynajmniej po ludzku, wreszcie krzyknij, kłóć się, bij się ze mną, jeno nie stój jak figura nad wodą! Nie chcesz śmiać się, to płacz! gadać nie chcesz to klnij! kląć nie chcesz to bij! do oczów skacz, gryź!... żywa bądź, nie jak ta co ją z kostnicy wywlekli.
Rafałowa ramionami tylko wzruszyła.
On z zawziętości wielkiej, z tej złości, co się w nim wzburzyła, niby drożdże, gdy je kto przy piecu postawi, pięście zacisnął i z izby wyleciał, niemowy chcąc szukać. Gdyby mu była w ręce wpadła, pewnie by ją znieważył, bo go aż ręce świerzbiały, aż go podnosiło coś, żeby bić, łamać, tłuc. Wszystko złe w nim kipiało, piekło całe.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.