— Cicho! cicho! bracia! — odzywał się coraz głos basowy, gromki, potężny; ale bracia niesforna nie zważała na to, głos ginął w ogólnym chórze krzyczących.
Potężna jakaś pięść tłukła w stół, niby młot w kowadło, wtórując słowom perory, której nikt ani słyszeć, ani rozumieć nie mógł.
W izbach i na ganku byli ludzie o twarzach rozgorączkowanych, spoconych, gestykulujący żywo, krzyczący.
Ten i ów zrywał czerwony szalik z szyi, inni zrzucali z siebie kubraki dla gorąca, a bardziej jeszcze dla gorączki wewnętrznej, która ich paliła jak ogień.
Jak Lipowice Lipowicami, od założenia swego — nie widziały faktu, któryby tak całą ludność wioski wzburzyć i poruszyć zdołał.
Bo też fakt był wyjątkowy, niezwykły.
Najbogatszy na całe Lipowice szlachcic Zacharyasz sprzedawał fortunę swoją i ciągnął na nową posiedzialność, w dalekie strony, o sześć mil!
Wyprzedawał wszystko, do jednego kawałka, a tych kawałków było dużo! Pół czwarta staja od Kogutowskiej granicy, piękny gruncik, sama popielatka: dwa od starego dworu, trochę w kamieniach, ale żyto bywa tam jak las; kilka pod borem, kilka koło stawu, pół trzecia morga lasu, wprawdzie samych krzaków, ale zawsze lasu; cztery morgi łąki w pięciu kawałkach nad rzeką, i to łąki gruntowej, gdzie siano pachnące jak szafran, drobne, końskie siano.
Tyle mienia! a sama posiedzialność prócz tego: dworek z gankiem, stodólsko jak na folwarku, obora,
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.