— To i co... do roboty, za swoje pieniądze, najemnika wszędzie dostanie.
— Ale i za pieniądze do śmierci najemnik służyć nie będzie.
— Do śmierci — mruczał Rafał, w ziemię patrząc. — Ona mi taka żona jak i wam...
— Ja swoją mam, Bogu dziękować — rzekł Zacharyasz.
Rafał wsparł głowę na rękach. Trunek go rozmarzał. Zaczął wzdychać ciężko.
— Wy swoją macie — mówił — to prawda. Wy swoją macie... i Piotr, taki cygan, też ma swoją... i Ignacy ma i durny Milczek także ma... a ja!
— Ano, macie i wy.
— Ja? Ha! ha! wy myślicie, że ja żonę mam?
— Toć na ślubie waszym byłem.
— Żeby ja był wtedy w ziemię wrósł!
— Nie pomstuj, nie pomstuj, człowieku, przeklonów takich nie powiadaj, bo to grzech.
Rafał ze stołka się podniósł, ale zatoczył się i napowrót usiadł.
— Grzech! — zawołał — to grzech? Ha! ha! żeby wy w mojej skórze byli, tobyście chyba ziemię już gryźli do tej pory.
— Cicho, cicho, Rafałku, pomaleńku...
— Co mam być cicho! — krzyknął, huknąwszy pięścią w stół, aż szkło zadzwoniło — co mam być cicho! Nie mam żony... całkiem żony nie mam i już!
— Bóg miłosierny — rzekł Zacharyasz — wszystko przemienić może.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.