— Aha! zaraz.
— Nie bluźnij... wolej sobie gębę pięścią zatkaj, niźli masz przeciwko mocy Bozkiej plugawe słowo powiedzieć; pamiętaj, że już nad bluźnierstwo gorszego grzechu niema. Pan Bóg zasmuci, Pan Bóg pocieszy. A pamiętasz ty swojego Wojtusia, Rafale?
Hulajdusza szeroko oczy otworzył i patrzył jako ten, którego nagle huk wielki z pierwszego snu przebudzi.
— Wojtusia? Wojtusia? — bełkotał.
— Ano tak, syna twego.
— Po tamtej... po nieboszce?
— Tak.
— Pamiętam... w Lipowicach jeszcze; marny dzieciak był, bledziutki...
— Przepadł biedaczek.
— Wiadomo, że przepadł... ale co wy, Zacharyaszu? zkąd wam ten dzieciak w głowie? Może sąd znowuż będzie? a może... może wy mnie chcecie jaką zdradą podchodzić? Ha! na toście mnie tu ciągnęli, na poczęstunek nibyto...
— Czekaj-że, człowieku — rzekł Zacharyasz, za rękę go biorąc — ni ja wam sędzia, ni ja wam wróg; z dobroci po chrześciańsku przemawiam... toć wysłuchać się godzi.
— Zdrada w tem pewnie jest.
— Tedy ci powiem, Rafale, żeś chyba z rozumu obrany. W czem zdrada?
— Nie pytałbyś bez racyi.
— Ma się rozumieć że nie, ale chyba i ślepy na-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.