obracać — ty Zacharyasz! widzę cię... myślisz może że nie widzę? Widzę! a niemowa poszła... niech ją psi zjedzą... niech idzie! Płakać mam? Syn! ty mnie syna wypominasz? Daj syna!... pokaż mi syna!... ty zdrajca jesteś, Zacharyasz... ale ja się nie boję... raz dobrze kłonicą po kaszkiecie dam i skutek...
— Mnie? — spytał Zacharyasz, śmiejąc się.
— A co! twój łeb święty ma być?... łeb jak łeb... Żona jak żona... Ha! ha! ty głupi, Zacharyaszu, jesteś... i wszystkieście głupie... wy myślicie, że ja żonę mam? Oto sztuka dopiero! ha! żonę!!
— Ej, sąsiedzie, już całkiem odurzony jesteś i bez pamięci.
Rafał podniósł się ze stołka, stół obiema rękami chwycił i chwiejąc się na obie strony, mówił:
— Żona!... a może ty myślisz że i prawda... Ona mnie taka żona, jak ten słup co pod ścianą leży.
To rzekłszy, zatoczył się i padł jak długi na ziemię.
Zacharyasz do drugiej stancyi wyszedł, przyniósł trochę odzienia, a podciągnąwszy Rafała do kąta, kożuch mu pod głowę podłożył, burką przyodział i tak go śpiącego w onej wielkiej izbie zostawił...