wzbije i zawiesiwszy się wysoko, dzwoni jakoby w sygnaturkę na jutrznię i narodowi wszystkiemu wielkie święto opowiada, a za nim dopiero ruszą się inne ptaszki śpiewające, świergocące i drobne i większe, a wszystkie z pieśniami, z graniem, jako kapela najprzedniejsza. Jedne, cieniuchno, drugie grubiej, jedne żałobliwie, inne uciesznie, wedle rodzaju swojego, jakie którego są. I mysi królik maleńki, co po drzewinie łazi jak mucha i pliszka ucieszna i sikora uboga i trznadelek i szczygieł i makolągwa i pośmieciuszka i sójka krzykliwa i wilga śpiewająca i sroka przekorna i kawka i kukułka przedrzeźniająca i kraska we wzorzystych piórach.
Dzięcioły bębnią w stare sosny, a drzewa w świeżej zieleni chwieją się jako chorągwie.
Z łąk, z borów, z pękających pąków na drzewinie zapachy idą jako z trybularzów, owdzie mgła podnosi się niby dym, a z borów, z rzek, strumieni szum idzie, jako z organu, gdy na podniesienie organista dudy wszystkie zatka i tylko jednej szumiącej grać każe.
Zda się, że dzwony dzwonią, pieśni rozbrzmiewają, kadzidła w górę idą, chorągwie szumią, a nad tem wszystkiem, jako monstrancya wspaniała, ukazuje się słońce w blaskach złocistych, w mocy majestatu, że człowiek oczu na nie podnieść nie śmie i głowę schyla w pokorze...
I idzie ta procesya wielka nie moment, nie godzinę, ale dnie i tygodnie idzie, nie ustając, w uroczystości wielkiej, w śpiewaniu, w kadzidłach. Słońce
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.