obróci się w inne strony i z oczu naszych zejdzie, a natomiast wystąpią gwiazdy, jako wielkie bractwo ze światłem. Śpiewanie uciszy się trochę, ale nie ustanie ze wszystkiem, bo oto słowik w gąszczu się rozśpiewa, rozżali, żaby po bagniskach chórem się ozwą, płaczliwie z początku, a potem żwawiej, prędzej, z rozradowaniem, z uciechą... Wody szumią, bory szumią, wiatr pomiędzy gałązkami chodzi i do szmerów je pobudza i cała ziemia nie milknie, ale cieszy, raduje się, w deszczach ukąpana, w rosach umyta, w nową zieleń przyodziana, przystrojona jako na gody...
Kwiaty się na nią posypią pachnące, osobliwe; białością śniegową padną na drzewinę po sadach, na jabłonki, na grusze, na wiśnie; czerwonością różane krzaczki obsypią, modrość na fijołki pokładą, a po łąkach to się już wszelką barwą zamigocą. Zapach z nich bije dziwny, a oku rozweselenie z nich idzie i uciecha i radość. I wody sobie od słońca, albo i od miesiąca blasków pożyczą i ubiorą się w nie i ustroją, jako w kamienie drogie, albo w perły, których moc nieobjęta, niepoliczona migoce.
Wszystko świeci się, błyszczy, jaśnieje, wszystko młode, rozśpiewane, życia pragnące, jako ta dziecina, co wyciągnąwszy rączki przed się, po łąkach biegnie, za motylami goniąc. Wszystko żyje, weseli się, śpiewa... A co ono śpiewa? jakie słowa układa w tych szumach, szemraniach, w ptasich pieśniach i onych głosach dziwnych, co niewiadomo zkąd je wiatr przynosi?
Niby nie ludzka w tem mowa, a przecie żeby tak
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.