też i Zacharyasz już na staja i półstajki nie patrzał, ale włók kilku pragnął — obszaru, żeby choć na trzy pary wołów było co orać.
Akurat sprzedawali w drugim powiecie duży majątek Latoszyn. Zacharyasz pojechał, obejrzał i zaczął dumać.
Bywało stanie na środku gościńca, fajkę w gębie trzyma, w ziemię patrzy i duma. Choć mówić do niego, choć go trącić, — on nic — wciąż myśli — aż mu na skroniach żyły jak baty wystąpią, aż ma przed oczami pociemnieje.
Nie dziw, swoje sprzedawać, a na taki Latoszyn się rzucić, to żart nie jest. Pieniędzy trzeba jak lodu, forsy grubej. Bez wspólników nie sposób — trzeba tedy ich dobrać, z pomiędzy swoich, z pośród „panów braci“.
Tu posprzedawać, tam kupić. Targować się na obie strony — a tam znów dzielić inwentarz, budowle, grunta!...
Jest nad czem dumać.
To też nie darmo Zacharyasz godzinami stoi jak słup i nie widzi nic i nie słyszy, chyba że go Kunda za rękaw pociągnie i jeść do izby zawoła.
Ale w takim interesie ciężkim, w takiem zadumaniu, to i do jadła człowiek nie ażeby — i choćby mu pączki z kartofli, choćby prosię kaszą nadziane, choćby nie wiem jaki smakołyk dawali — apetytu niema. Łyżka sama z rąk wypada i ani weź.
Wielkie myślenie, to wielki ciężar, ale podjąć go przecie i dźwigać trzeba.
Zacharyasz sam się na cały Latoszyn nie rzuci —
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.