choćby i gęś, do Zawadek na pole weszła, to już przepadła, zaraz jej łeb ukręcili.
— A to dobrze! — zawołał Milczek — bo przynajmniej jadło porządne było. Co to gęś! Ja od wesela swego gęsi i nie powąchał!
Śmieli się wszyscy z Milczka, który tak sobie jedzenie dużo ważył, a Piotr, rozochociwszy się już, do pogawędki smaku nabrał, żeby i całą noc opowiadał.
Sierpowaty miesiąc po niebie płynął, het, het daleko po onej drodze, co mu ją moc Bozka od samego światu załoożenia wytknęła i pokazała, a ludziom nie chciało się odchodzić z onych schodków kamiennych i do spania iść.
Rozrechotały się żaby po bagniskach, rozkrzyczały słowiki w krzaczkach ponad wodą i głosy takie ucieszne, radosne, wesołe, szły po rosie, szły z wodą i na boki, po ziemi całej i w górę, gdzie ledwie tylko pomyślenie ludzkie trafić może.
A Piotr gawędził...
Oj, gadał a gadał, ale już nie o lipowickiej sprawie z Zawadkami, ale o czem inszem, a co głębiej sięgnął, tem piękniejsze powiadanie wydobył, jako właśnie, nieprzymierzając, na godach w Kanie Galilejskiej, gdzie gościom poprzód podlejsze, a popóźniej z cudu Chrystusowego lepsze wino dawali. Bo i co cały on proces, z zawadkowskim jankorem, z lipowickim ambitem, co cały ten las naprzeciw onych wielkich procesów, o których Piotr później opowiadał! On, Panie Święty, dziadkowych dziadków z grobu poruszył, szwedów przypomniał, a praojcowski honor właśnie
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.