— I dokąd się ty Zacharyaszu w drogę znowu puszczasz? — pytała Kunda z nieśmiałością, a prawie ze strachem że pyta napróżno.
— W świat trochę.
— W świat? naprzykrzyło się przy gospodarstwie, w chałupie?
Zacharyasz tego dnia dobry był, a nawet jakby wesoły.
— Ot — rzekł — dawno już nie jeździłem nigdzie, to się i powlokę. W gospodarstwie niema co teraz robić. Dzięki Bogu zaorane, zasiane, zasadzone wszystko, jako się patrzy, po ludzku, to i nim sianokos nadejdzie, głowa krzynkę swobodniejsza, pojadę tedy. Parę koni wezmę, chłopaka, a ciebie Kundziu grzecznie proszę, żebyś mi węzełek z lepszem odzieniem przysposobiła, bo może wypadnie tu i owdzie wstąpić.
— Już ja miarkuję, że ty sobie coś zamyślasz.
— Ano pewnie.
— Jeno cię proszę, żebyś nowej fortuny do kupienia nie szukał.