— A w parę koni jedziesz, to nie zacięży.
— I po cóż mam dziewczynę za sobą po różnych drogach włóczyć?
— Weselejby ci było, toć przecie dziecko i jakie jeszcze dziecko! drugiej takiej dziewuchy w świecie poszukać. Może nie?
— Toć prawda.
— Tedy pomiarkuj sam. Dziewczynie na siedmnasty rok się obraca...
— Już?
— Oj, Zacharyaszu! Zacharyaszu! Snać tobie nigdy na świecie źle nie było...
— Dlaczego?
— Ano tak sobie lata za nic ważysz, a toć siedmnaście roków palcem nie przekiwać!
— Ot, zbiegło jakoś...
— Zbiegło, zbiegło, mój kochany, ani się człowiek obejrzał. Zdaje się, że tak niedawno, że właśnie jakby wczoraj wesele nasze było, a tu ot już tylko patrzeć, kiedy nas będą dziadkiem i babką nazywali. Ale żeby kto te wszystkie dni i wszystkie roki porachował i te zgryzoty i te smutki i te zmartwienia różne co nas trapiły, to zobaczyłby, że ten krótki moment, jak się oto wydaje, nie był znów taki bardzo krótki. Życie nie lekkie, nie po maśle idzie, ale co o tem gadać!... Kiedy ty chcesz jechać, Zacharyaszu?
— Ano, niechby tam chłopak podjadł i bryczczynę wyładował, to ja mogę choćby i zaraz.
— Co się masz tak śpieszyć?! Przecie głodnego cię z domu nie wypuszczę. Bogu dziękować wiosna, ja-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.