Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

oczko w głowie i żeby insza była jak anioł z nieba, to w twojem pomiarkowaniu zawsze jej do Julci daleko. Wiadomo że matczyne oko swoje widzenie ma. Toć i na to mówiący sowa, najpaskudniejszy ptak, że już brzydszego na świecie niema i nie może być, powiadała do nietoperza, że ma najładniejsze dzieci, a dla czego najładniejsze, bo... jej własne.
— Dalibóg Zacharyaszu, nie mówisz tak jak ojciec mówić powinien i równasz Julcię do sowiego pisklęcia, które właśnie ze wszystkich ptaków najgorsze, a prawie straszne takie szpetne. Wstyd dalibóg!
— Nie równam, tylko powiadam dla przykładu.
— Dla jakiego przykłada?
— Ano że każda liszka swój ogon, a każda matka swoje dzieci przechwala.
— A ja tobie powiadam: nie grzesz. Co od Julci chcieć możesz? Dziewczyna dobra, sprawiedliwa...
— No juści.
— I piękna na podziw!
— To jak do czyjego upodobania.
— Do każdego upodobania, bo co chcesz? W sobie podufała, na gębie czerwona, w pasie odpowiedzialna, a kto brzydszej nie widział, to żeby mu oczy wylazły! Już nie grzesz Zacharyaszu, bo córkę nam Pan Bóg miłosierny dał na podziw. Kto ją weźmie, to jakby majątek największy wziął, bo to i dobre i poczciwe i ładne i gospodyni. A gospodyni to już powiadam ci osobliwa i szczęście ma! czy do gęsi, czy do kury, czy do gadziny, czy choćby na to mówiący do bydlęcia, to aby się ręką dotknęła, wiedzie jej się