— Z grochem dobry jest — odezwał się chłopak z kozła.
— Jadłbyś?
— Cobym zaś nie miał jeść?
— Tedy się smakiem obądź, a skoro się chcesz na gospodarza porządnego wypraktykować, to sobie zapamiętaj: że zawsze bogatszy będzie ten co pas zaciska, niż taki co go popuszcza. Pamiętaj sobie o tem prawie...
— Eh! co mi tam z tego pamiętania.
— Jak sobie uważasz.
Chłopak głowę zwiesił, bo już taką naturę miał, że aby się tylko koła pod nim zaczęły obracać, to go wnet śpiączka napadała. Koniki biegły raźno z początku, ale gdy w piachy weszły, pofolgowały sobie i szły już noga za nogą, łbami kręcąc, a muchom się uprzykrzonym oganiając.
Julcia rozglądała się po polach z wielką ciekawością, a Zacharyasz kaszkiet na oczy nasunął, właśnie jakby chciał drzemać, ale nie drzemał on wcale, rozmyślał i z pod kaszkieta coraz na drogę spoglądał.
W lesie krzyżowały się drogi, w cztery strony, a na wzgóreczku, właśnie jak się przy rozstajnych drogach należy, krzyż stał, pochylony, poczerniały od słoty.
Dojechawszy do krzyża, Zacharyasz kaszkiet zdjął i rzekł chłopakowi, żeby na lewo skręcił.
— Toż my do Lipowic mieli jechać, tatuńciu! — zawołała Julka — właśnie nam prosto trzeba przed siebie, a my jedziemy od siebie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.