— Nie bój się, będziesz i w Lipowicach, ale wpierw musimy zboczyć krzynkę z drogi.
— Tędy tośmy jechali na jarmark, pamięta tatunio, co to niemowę do magistratu ciągali?
— Pamiętam, pamiętam.
— Gdzie ona teraz obraca się, biedactwo?
— Kto?
— A toć ta niemowa! Jak poszła gdzieś, tak oto przepadła na dzień dzisiejszy.
— Jużto ona bez racyi nie poszła, bo chociaż mowy ludzkiej Pan Bóg jej nie dał, ale dla tego spryt swój miała.
— Pewnie, ale ciekawość, gdzie ona teraz może być i czy się jej przygoda jaka nie stała?
— Ja miarkuję że nie. Ot poszła, zabłąkała się, a dopytać o drogę nie mogła, to i zaszła gdzie do chałupy do chłopa i tam pozostała. Robotnica dobra.
— Oj że dobra to dobra. Każda rzecz to jej się paliła w rękach.
— To też właśnie taką do każdej chałupy przyjmą i jeść dadzą, bo odsłuży w dziesięcioro.
Tak gwarząc, dojechali do miasteczka. Chłopak przebudził się, machnął batem, lejcami szarpnął i bryczka w pędzie wtoczyła się na rynek.
Zacharyasz zsiadł, kazał chłopakowi koniom garść siana rzucić, a sam, otrzepawszy z kurzu odzienie i pozostawiwszy Julcię na bryczce, poszedł wprost do magistratu.
Tam z samym prezydentem na osobności pogadał, a wziąwszy od niego karteczkę jakąś, wyszedł
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.