i łyków, których przed magistratem gromadka stała, jął wypytywać o drogę do Kraszanki.
— Ho! ho! — zawołał jeden — byłem ja tam nieraz. Można jechać gościńcem, będzie dobre sześć mil, a można bocznemi drogami, to niby trochę bliżej...
— A juści — odezwał się drugi — kto ma zęby na pozbycie, to niech tamtędy jedzie; samemi lasami, z korzenia na korzeń, a nie znając, drogi zdradno... błądzić można do sądnego dnia i żywej duszy nie spotkać.
Dopytał się Zacharyasz dokumentnie o każdą wioskę, przez którą droga prowadzi, o to gdzie konie najlepiej popaść, przy jakiej karczmie woda najlepsza, a podziękowawszy łykom pięknie za drogi pokazanie, powrócił do Julci.
Mieli łyczkowie ze dwie godziny o czem gadać, a domiarkowywać się po co latoszyński szlachcic do Kraszanki jedzie? a że o suchej gębie jasności w głowie niema, więc z tej okazyi do Berka na róg poszli i tam dopiero porządne już domysły czynili.
Zacharyasz obwarzanków parę Julci kupił, sobie zaś trochę wódki we flaszeczce i kazał chłopakowi szkapiny okiełznać i jechać.
Już był mrok dobry i ku nocy się miało, ale właśnie letnią porą nocna droga najlepsza, bo i na konie umorzenia takiego nie masz jak dniem i człowiekowi po chłodku przyjemniej.
— Jedź — rzekł do chłopaka Zacharyasz — a nie śpij, bo drogi nie znasz.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.