swojej wypowiedzieć, zaczęła krzyczeć i piszczeć jak umiała, zaczęła za ręce go chwytać, odzienie na niem szarpać, aż policyanci i łyczkowie za pijaną, albo i za szaloną ją wzięli i do magistratu zaciągnęli.
Zacharyasz jak tylko tam przyszedł, aby za biedną kaleką słowo przemówić, a choćby i na porękę ją zabrać, jak tylko onego młodzieniaszka obaczył, odrazu pomiarkował co jest; ale słowa do nikogo nie rzekł, pomyślenia swojego przed nikim nie zdradził. Mądry człowiek nie wypowiada nigdy nic przed czasem, bo przed niewodem ryb nie łapią, a każde słowo dobrze zawsze zważyć należy, zanim się je wyrzecze.
Kiedy niemowa z Latoszyna uciekła, Zacharyasz bardziej się jeszcze umocnił w przekonaniu, że ów młody z jarmarku jest nie kto inny, tylko Rafała syn, zaginiony Wojtuś. Chciał się stary szlachcic tedy z Rafałem porozumieć, do serca mu przemówić i za dzieckiem się upomnieć, aby je ojciec przecie pod swój dach ojcowski przygarnął i nie pozwolił się krwi swojej między ludźmi obcymi poniewierać, ale z Rafałem ani porozumienia, ani sposobu żadnego nie było.
Niby to chciałby dziecko swoje zobaczyć i niby lękał się znów, czy to nie jaki samozwaniec się za Wojtusia podaje, dla majątku zagarnięcia.
Słowem że ni w prawo, ni w lewo z tym człowiekiem nie było można...
Chodził wciąż zasępiony, ponury, mrukowaty i na ludzi nie patrzył, właśnie jako ten, który całkiem psu oczy zaprzedał i coś niedobrego zamyślał.
Próbował Zacharyasz z nim to z tej, to z owej
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.