jezdnych i smolarz, co się z mazią po wsiach włóczył i tu na popas się zatrzymał.
Zacharyasz się z żydem w gawędę wdał, który, jako każdy żyd, bardzo był do gadania ochotny i żadnego podróżnego nie przepuścił, nie wypytawszy go zkąd jedzie, dokąd a po co?
I stary szlachcic również pod takowe śledztwo podpadł, a gdy powiedział, że z Latoszyna jest, żyd zawołał:
— Z Latoszyna! Aj waj! znam doskonale. Piękna fortuna to była, hrabska fortuna! Tam z dawności same hrabie siedzieli i hrabiny, ale teraz to i na hrabiów czas paskudny.
— Na kogo teraz dobry czas?! — rzekł, wzdychając smolarz — na kogo?! Świat się całkiem popsuł. Dawniej bywało beczkę smoły w tydzień mogłem sprzedać, a dziś? Aj waj! co to dziś?! Teraz najmarniejszy chłop ma wóz na żelaznych osiach.
— Wiadomo.
— Latoszyn szlachta kupiła niedawno — odezwał się szynkarz — bogata szlachta! a może pan także do nich należy?
— Tak.
— Aj waj! Jestem bardzo kontent, że takiego gościa, taką osobę oglądam. Wiem ja, że tam w Latoszynie szczęśliwe miejsce jest... tamtejszy żydek już zrobił ładne pieniądze i podobno właśnie szlachta jemu dużo pomogła, a może to jegomość ma taką szczęśliwą rękę.
— Ja nie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.