— No, to pański sąsiad. Ludzie wszystko wiedzą, ja nieraz już słyszałem o latoszyńskim żydku. Jemu dobrze! nie tak jak u nas.
— Alboż i u was tu źle? Karczmę porządną macie i zarobek duży zapewne.
— Zarobek! Ładny zarobek! Niech moje wrogi to wychorują, co ja tutaj zarobię! Jegomość do Kraszanki jedzie?
— Właśnie.
— Także pańska fortuna, hrabiowska fortuna! Sam hrabia nie siedzi w majątku, on potrzebuje ciągle w ciepłych wodach bywać, on chory jest. Za to jego plenipotenty, jego rządcy, dobre zdrowie mają.
— Dobrze im się wiedzie?
— Ha! ha! Niejeden dziedzic w wielkim majątku tego smaku nie ma, co oni mają. Ja ich znam, wszystkich doskonale znam.
— Tedy skoro ich znacie — rzekł Zacharyasz — powiedzcie mi, mój panie arendarzu, czem tam jest niejaki Rafalski?
Dlatego Zacharyasz o Rafalskiego pytał, że w owem zapisaniu, co sobie ongi burmistrz na jarmarku zrobił, takie właśnie stało nazwisko.
— Rafalski? — spytał żyd przeciągle, jakby przypominając sobie — Rafalski?
— No tak.
— Czekajno jegomość... czekaj... Nie, nie mogę sobie przypomnieć, to pewnie jaki z młodszych?
— Prawie dzieciak.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.