między zbożem rosną, a włosy bujne, gęste, ciemno-płowe spadały mu na szyję.
Piękny chłopak!
Gdy na Julcię spojrzał, zarumienił się, również jak ona, a Zacharyasz z miejsca zapytał:
— Poznałbyś pan Julcię?
— E, nie — odrzekł — nie poznałbym wcale... taka panna!
— Bo też to i lata, mój bracie — ale choć trochę pamiętasz?
— Tak coś, trochę, bardzo mało.
— A ty Julciu? — spytał Zacharyasz.
— Ja?
— Tak... czy pamiętasz tego Wojtusia małego, Rafałowego synka?
— Tego co zginął?
— Tego. Otóż go widzisz przed sobą.
— Nie może być!... tamto biedactwo było takie maleńkie, nikłe, marne, a zawsze bledziutkie, przypominam sobie jak przez sen.
— Widzisz, a to jaki mężczyzna! Poznajcie się... to moja córka Julcia, a to Wojtuś, ten co zginął.
— Mój Boże! — zawołała Julcia — a toż my wszyscy myśleli, że ów Wojtuś dawno już nie żyje.
— Otóż widzisz że żyje, przy Bozkiej pomocy i da Bóg będzie z nami w Latoszynie przy ojcu. Siadaj-że no panie Wojciechu.
— Ot — rzekł chłopak zawstydzony — pocóż mnie panem nazywać?
— A jak?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.