Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

— Po dawnemu, Wojtusiem. Ja mało kogo z Lipowic pamiętam, ale pana Zacharyasza pamiętam, dobrze pamiętam nawet.
— To też jakem cię tylko ujrzał wtedy na jarmarku, w onej przygodzie z niemową, zaraz zmiarkowałem co jest, tylko nie chciałem nic mówić przed czasem.
— I mnie się też zdawało, że ta kobieta to dawna znajomość, że to niemowa co u nas była.
— A dlaczegoś nie mówił?
— Bo proszę pana, ja nie wiem. Ja sam nie wiem co się działo ze mną. Ona mnie napadła niespodzianie, ludzie mnie za rękawy ciągnęli, szarpali, do burmistrza wiedli, burmistrz znów o paszport nagabywał i tak to wszystko nagle, żem się pomiarkować nie mógł...
— Jużcić to prawda.
— Ja sam później żałowałem, żem za tą niemową nie poszedł, ale już było po niewczasie. A możebym był ojca znalazł.
— Że się odwlekło to i lepiej, bo co nagle to po dyable. Ojca jeszcze, Bóg da, zobaczysz, ale usiądź no i opowiedz wszystko po porządku. Julcia też posłucha. Nie bój się, ona nie zdradzi, a ja potrzebuję dokumentnie całe twoje życie poznać. Juści Rafalskim nie możesz się nazywać, tylko musisz być przywrócony do twego prawowitego nazwiska, jako jesteś Lipowicki, syn prawdziwego Lipowickiego, Rafała, po przezwisku Hulajduszy. Nie bój się, nie dam ja porządnej krwi szlacheckiej na zatracenie, a choć nie jestem ci ani