wdrapałem się na pierwsze lepsze drzewo i tak, nie śpiąc wcale, jak ptak między gałęźmi, przesiedziałem do rana. Jak tylko świtać zaczęło, już mi otucha wstąpiła do serca. Myślałem czy nie wrócić do domu, ale bałem się... rzekłem sobie tedy: niech co chce będzie, ucieknę... pójdę w świat!
— Pewnie pan i zgłodniały był? — rzekła Julcia.
— Miałem przy sobie chleba kawałek, co ze sobą, na pastwisko idąc, wziąłem. Zjadłem ten chleb, napiłem się wody ze strumyka i poszedłem nie drogą, ale prosto przed siebie — lasem. Darłem się przez gąszcze, przechodziłem przez bagna, skacząc z kępy na kępę i takem sobie po słońcu miarkował: Lipowice w zachodniej stronie zostały, więc ja ku wschodowi słońca biegłem, bez pamięci, bez wytchnienia, aby dalej... Tak przeszedłem przez las, a żem się nie chciał ludziom pokazywać, żeby mnie kto znajomy nie spotkał, więc przycupnąłem w zbożu. Sen mnie zmorzył, zmęczony byłem, usnąłem... Już nocą wydostałem się na gościniec i znów biegłem gościńcem aż do rana... parę mil przeleciałem, aż znalazłem się w jakiejś wsi i przy pierwszej chałupie padłem, prawie jak nieżywy, ze zmęczenia i z głodu.
Julcia słuchała, podparłszy się na ręku, a w dobrych jej oczach łzy się kręciły.
— O los sierocy! — szepnęła, jakby sama do siebie.
— Na moje szczęście — mówił dalej Wojtuś — poczciwi jacyś ludzie w chałupie mieszkali. Pierwszy mnie chłop zobaczył, za nim baba wyszła i dalej pytać:
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.