Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

a co? a jak? a zkąd? Ja odpowiadać i niebardzo chciałem i niebardzo też mogłem, bo mnie coś w gardle okrutnie ściskałem, prosiłem tylko, żeby mi chleba kawałek i wody trochę dali, bom całkiem bezsilny, czczy...
— I dali?
— O to! Kobiecisko mnie ze swojemi dziećmi do miski posadziła, dostałem barszczu, kartofli, chleba, a prócz tego jeszcze mi mleka z półkwarty dała, pożywiłem się.
— Zawsze ludzie poczciwe są — rzekła Julcia.
— O prawda! Niech im Bóg wynagrodzi, ale ja z niemi nie wyszedłem rzetelnie.
— No? w czem? — spytał Zacharyasz.
— Ha, jak mię zaczęli dopytywać zkąd jestem, czyj jestem, takem ich okłamał: powiedziałem, że mój ojciec pod samą Warszawą siedzi, że ja do niego od krewnych idę, ale żem się zbłąkał i drogę zgubiłem. Dziwił się chłop, że krewni takiego dzieciaka w drogę puścili, ale pokazał mi którędy trzeba iść, a jego kobieta kawałek chleba mi dała, żebym głodu w drodze nie marł. Poszedłem. Kazali mi iść gościńcem dwie mile, a potem do samej Warszawy wprost przed się, szosą. Szedłem tak przez kilka dni, dziwując się różnym wioskom i miastom. Czasem jaki człowiek na furę mnie zabrał i podwiózł, czasem ludzie nocleg dali i tak oto dowlokłem się prawie pod samą Warszawę.
— Taki dzieciak!
— A co, dzieciak lekki, nogami żwawiej przebiera niż stary.