Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

znał mnie dobrze. Do niego poszedłem, użaliłem się, uskarżyłem, ale on powiada: nie bój się, nie zginiesz. Miał znajomości i przez niego tu dostałem obowiązek, w Kraszance. Niewiele mam, boć to pierwsza służba, ale przy Bozkiej pomocy może się przecie czego dosłużę...
— Ot także! potrzeba ci służyć? — rzekł Zacharyasz. — Ojciec bogaty, fortunę piękną ma, możesz na swojem siedzieć i pracować. Prócz ciebie dzieci wcale niema.
— A może mnie przyjąć nie zechce?
— A, gadasz! chybaby już całkiem ślepy był. Właśnie uraduje się i ucieszy, takiego syna obaczywszy. Zawszeć to swoja krew. Przemówi... Ja się nawet dziwuję i bardzo, że ty mój Wojtusiu, już po ucieknięciu z domu ojcowskiego, nie dałeś znać o sobie, może byłby ojciec sam po ciebie przyjechał i zabrał cię do siebie.
— To prawda — wtrąciła Julcia — trzeba było choćby i list napisać.
— Proszę pana, dzieciak byłem, bałem się. Ja się zawsze ojca bałem, bo zły był, o lada co gniew go taki porywał że niech Bóg broni. Więc wolałem że się tak stało. Macocha, chociaż krzywdy od niej nie miałem, ale nie lubiła mnie też. Po cóż było do domu iść?
— Aleć to zawsze dom... ojciec.
— Potem, jakem się do tych poczciwych ludzisków dostał, to już mi było tak dobrze, że przywiązałem się do nich. Zapomniałem poprostu żem miał kiedy