— Ale kiedy?
— Otóż to właśnie że nie wiem. W obowiązku jestem.
— Toć obowiązek nie niewola.
— Prawda, ale zawsze bez rządcy pozwolenia na parę dni odjechać nie mogę.
— Tedy proś.
— Upatrzę jak parę dni świąt będzie...
— I cóż się masz na święta oglądać? Pozwolą ci to dobrze, a nie, to ukłoń się im pięknie i jedź.
— Niby żeby obowiązek porzucić całkiem?
— A tak.
— Proszę pana, boję się.
— Dlaczego?
— Może mnie ojciec przyjąć, albo i nie przyjąć, jak wola jego będzie, a jak służbę porzucę, to gdzie będę potem kawałka chleba szukał?
Zacharyasz pomyślał chwilkę, roześmiał się i rzekł:
— Widzę, mój Wojtusiu, że z ciebie chłopak stateczny, tak gadasz jak stary, sprawiedliwie. Żeby ojciec tu gdzie za ścianą stał, a twoje słowa słyszał, toby cię już za to jedno powinien do serca przygarnąć. Tedy dobrze, uczyń-że jako powiadasz... niemca o pozwolenie poproś i przyjeżdżaj do Latoszyna, wprost do mnie.
— Tak, niech pan do nas... — odezwała się Julcia, ale wnet umilkła i pokraśniała na gębie jak róża.
— Widzisz Wojtusiu, oto i ona zaprasza. Prawda Julciu, zapraszasz?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.