— Głupi Rafał.
— Dlaczego? — spytała Julcia.
— Tak czy siak, zawsze głupi: raz że krwi swojej zagubionej nie szukał, a po drugie, że teraz wiedząc już o synu, że żyjący jest, tak sobie niewiele to waży. A chłopak porządny i pokorny, mnie przecie w rękę pocałował.
— Prawda tatuńciu, a jaki ładny... jak malowanie!
— Przyjrzałaś mu się?
Julcia zaczerwieniła się.
— A gdzież miałam oczy podziać? — odrzekła.
Nazajutrz rano Zacharyasz z córką z Kraszanki wyjechał i na stare śmiecie ku Lipowicom pociągnął. Droga była długa, ciągnęła się przez różne wioski, miasteczka, że było na co spoglądać i przypatrywać się czemu, ale Julcia nie bardzo wodziła oczami po stronach, siedziała cicho na bryczce, mało co się odzywając, a ciągle zaś o onym Wojtusiu myśląc.
Zacharyasz też w swoje dumania zapadł i pomyślenia różne w głowie sobie rozważał i tak oto im droga zeszła. Dopiero gdy do Lipowic wjechali, gdy z każdego dworka ludzie zaczęli na powitanie wybiegać, rozmarszczył brwi i przemówił.
Jak dawni sąsiedzi starego witali, jakie mu uczynili przyjęcie, jak się Julcinego wyrośnięcia i urody nachwalić nie mogli, o tem powiadać nie będę, bo i trudno taką rzecz opowiedzieć...
Taki to bo naród ci panowie bracia... Każdy pra-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.