ciekawość, która jako w takim dzieciaku wcale zwyczajna jest.
Stanął tedy cichutko, przytulił się do ściany i słuchał. Miarkował, że się tam dwoje ludzi kłóci, miarkował, że to Rafałowa z Rafałem, ale o co się kłócą i jakie słowa do siebie powiadają, nie mógł dosłyszeć, bo właśnie nie była to kłótnia jako zwyczajnie między ludźmi bywa, że jedno stara się drugie przekrzyczyć, a cudze słowa swojemi słowami zagłuszyć, ale kłótnia przyciszona, cała w szeptaniu. I nie możua było słów nawet pomiarkować, tylko jakieś mruczenie, jakby wtedy, gdy dwa wilki naprzeciw siebie staną, sierść najeżą i zęby wyszczerzą, chcąc się rzucić jeden na drugiego.
Ciekawy chłopak przez szybkę zajrzał, a że w stancyi już się lampka świeciła, więc dostrzegł Rafała jak na środku izby stał, z zaciśniętemi pięściami, i oczami strasznemi patrzył na żonę, która stała przy kominie, także rozszalała prawie, trzymając w ręku głownię tlejącą.
Tacy się straszni oboje ci ludzie wydali Milczkowi młodemu, że jak prędko do okienka zajrzał, tak jeszcze prędzej uciekł, a zębami dzwonił ze strachu.
Przybiegłszy do domu, matce opowiedział co widział, matka znów sąsiadkom i poczęły szeptać między sobą, radzić, a nazajutrz skoro tylko dzień się zrobił, to jedna, druga i trzecia pobiegła ku Rafałowemu czworakowi, żeby coś zobaczyć.
Ale nie zobaczyły nic, wszystko było po dawnemu. Rafał na dziedzińcu wóz smarował, a ona zaś szła
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.