usiadł na klocu. Za moment zerwał się znów, poszedł do stodoły sieczkę rżnąć na ladzie, ale jak zaczął tłuc bez pomiarkowania i szarpać, tak kosę złamał.
Zaklął całem piekłem i na dziedziniec wybiegł. Belki co pod stodołą leżały, podnosił i drągiem na inne miejsce kantował, a wszystko to robił jakoby w gorączce, w szaleństwie...
Nareszcie ujrzał że Mordka nadchodzi.
Pobiegł naprzeciw niego pędem wielkim i chciał go do czworaka wołać, ale żyd nie chciał iść, widać coś złego czując.
— Nu — mówił — na co ja mam chodzić z jegomością do izby? tam duszno, a na świecie ciepło i pogodnie.
I ku pałacowi szedł, żeby bliżej ludzi być i w cztery oczy z Rafałem nie pozostawać.
Rafał za rękawy go chwytał.
— Mówię ci — krzyczał — do izby chodź! rachunku na trawie z tobą robić nie będę!
— Aj! niech jegomość da spokój! co rachunek? jaki tu ma być rachunek? tyle razy zarobiliśmy, dziś mamy stratę! Co na to zrobić jak jest strata? W handlu zawsze się można takiego interesu spodziewać. Dziś zysk, jutro strata! Za rok niech jegomość zrobi rachunek; zysk tyle, strata tyle, to się jegomość przekona jak cały interes wygląda.
— Co mi tam rok! Ja roku nie chcę, ja czekać nie chcę. Wiem że tobie pieniądze duże dałem, żeś mi zysk przyobiecał. Gdzie zysk?! Dawaj mi mój zysk, bo cię tu na kawałki rozedrę!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.