— A pieniądze moje?
— Oddam.
— Kiedy oddasz?
— Nie wiem, jak tylko będę miał, może za parę niedziel, może prędzej, niech-no tylko zarobię.
— Myślisz że będę ci czekał?
— Dlaczego nie? Przecież ja jegomości nie zapieram. Przy świadkach powiadam że oddam.
— Przy świadkach?
— Ny, przecież ludzie słuchają. Słyszy pan Piotr i pan Ignacy słyszy, na co jegomości więcej? Dwa godne świadki, to więcej znaczy niż pismo.
— Będziecie sąsiedzi świadczyli?
— Dlaczego nie? Przecież słyszeliśmy jak cała mowa wasza była.
— Pamiętajcie.
— Niech-no tylko jegomość złość swoją wydycha krzynkę, to pogadamy. Wszystko jest ludzka rzecz. Można raz trochę popsuć, można raz trochę reperować, jak w handlu...
— Niewiem jak?
— Żeby jegomości trochę gniew ominął, żeby jegomość spokojnie posłuchał, to jabym powiedział. My naszą stratę możemy odbić w dubelt, na moje sumienie! Chce jegomość posłuchać?
— No to chodź — rzekł Rafał.
Mordko, ciągle na ostrożności się mając, zaczął Rafałowi coś szeptać, dogadywać, a rękami rozkładał, a w piersi się bił jakby przysięgać chcąc, ale do izby nie szedł, tylko chodził z Rafałem po dziedzińcu, to
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.