Milczek ojciec wcale się na doktorstwo nie godził, bo słyszał, że to nauka nieprzyjemna, a prawie i straszna, bo przy niej nieraz nocami trzeba w szpitalach, albo i w trupiarniach przesiadywać.
— Już ty mój synku kochany — mówił — czem chcesz sobie zostań, byle tego fachu nie próbuj, bo cię zaraz z miejsca do jadła obrzydzenie weźmie i będziesz tylko głodem przymierał....
Jużto bo stary Milczek we wszystkich pomyśleniach swoich zawsze i przedewszystkiem o gębie pamiętał.
Ignacowie i Piotrowie porządnie sobie żyli, jako się należy, po szlachecku, pracowali jak mogąc, dochowywali się dziatek i tak im schodził rok za rokiem.
Wdzięczna ziemia latoszyńska rodziła co rok zboże, od nieszczęścia i klęsk Bóg miłosierny strzegł i chronił, to też groszowinę wszyscy mieli i odkładali oszczędności do skrzynek, aby, jak dzieci dorosną, było je czem wywianować, jak się patrzy.
Każdy z latoszyńskich dziedziców swoim dworem żył, każdy na swoim roli kawałku pracował, a w niedzielę, albo w święto schodzili się wszyscy do Zacharyasza na pogawędkę.
Jeżeli latem, to na kamiennych schodkach przed pałacem siadali, jeśli zimą, to w wielkiej izbie przy kominie.
Piotr wtedy różne różności opowiadał, o wojnach dawnych, o przygodach osobliwych, o procesach wszelakich.
Słuchali starzy i młodzi, a nawet i one pędraczki
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.