Cicho u nich było w chałupie i spokojnie dość, dorabiali się i pieniądze mieli, ale nie zazdrościł im nikt i nikt do nich nie zaglądał do domu. Dziady nawet, co się po żebraninie włóczyli, omijali ich progi — chyba, że jaki zagraniczny dziadzisko, gdy się z dziesiątej wsi przywlókł, do Hulajduszów zakołatał — ale jak zamiast jałmużny, po karku dostał, to dwudziestemu zapowiedział, żeby ten dworek omijał.
I pies u Hulajduszów był jakiś osobliwszy, prawie że do psa niepodobny. Na krótkich nogach, ze stojącemi uszami, kosmaty, z siercią zjeżoną, prawie nigdy nie szczekał, ale za to milczkiem kąsać lubił. Leżał zwykle przez cały dzień pod progiem, a nocą włóczył się, żeru szukając. Nikt nie widział też, żeby się z innemi psami gonił, albo figlował.
Trzymał się na uboczu — jak i jego państwo.
Drugi wspólnik Zacharyasza — Milczek, był całkiem inny człowiek. Zabawić się lubił, przy robocie sobie przyśpiewywał — ale głowinę miał słabą, najprościejszej rzeczy nie mógł zrozumieć.
Choć mu co tłómaczyć, choć jak łopatą kłaść do głowy, on tylko gębę otworzy i śmieje się, jak dzieciak. To szczęście, że nad głupimi Pan Bóg czuwa i jak komu głowy nie da — to go za to kobietą obdarzy taką, że siedmiu chłopów w rozumie przejdzie.
Taką właśnie Milczkowa była.
Do gminy, do sądu, gdzie tylko głową wypadło pokręcić — ona jeździła. Milczek przy progu stał i czapkę w garści miętosił — a ona jak dobyła głosu, to
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.