Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

skarżył. Jeżeli zaś nie wypadło mu w kościele być, to przy kapliczce przydrożnej, albo przed figurę sobie ukląkł i modlitwy gorące odmawiał.
Rzetelny przytem był nad podziw.
Jeżeli rzekł komu słowo, to już ono pewne było jak mur, a jeżeli nie mógł się czego podjąć, to żeby go w drobne kawałki siec, obietnicy nie dał. Parobki a dziewki dobijały się u Atanazego o służbę, bo człowiek dobry był, krzywdy nikomu nie wyrządził, marnego słowa nie powiedział. I ona też niezgorsza kobiecina. Pracowita, zabiegliwa, ale chciwości w niej nie było, a choć swoich dzieci miała pięcioro, zawsze jednak to sierotkę, to kalekę jaką, przygarnęła — a przygarnąwszy, była dla niej jak matka.
Szukali się oboje, niby w korcu maku. Jedno i drugie ciche, rzetelne, spokojne, wody nie zamącili nikomu i woleli swego nawet ustąpić, byle tylko spokój był święty i zgoda.
Ostatni wspólnik, Wędrowny, ztąd miał takie przezwisko, że ojciec jego nigdzie miejsca zagrzać nie lubił i choć swoją fortunę miał, wolał jednak ekonomować i po służbach się włóczyć. Tu był rok, tam dwa, gdzieindziej znowuż rok — i przez długie życie swoje nie z jednego pieca chleb jadł i pewnie cały kraj, jak i długi i szeroki, spenetrował.
Fortunę swoją tymczasem dzierżawą puszczał. Dopiero, jak go już starość zaczynała przygniatać, gdy wreszcie nie chciało się w zależności i obowiązku żyć, wymówił dzierżawcy i sam na swoich śmieciach osiadł, ale nie na długo, gdyż rozchorował się i umarł,