cznie, że się wszyscy zgromadzeni w kościele popłakali jak bobry; potem krzyż święty nad głowami zakreślił i pobłogosławił.
Po nabożeństwie powrócili wszyscy do Lipowic, aby tam po ludzku się z sąsiadami pożegnać.
Rzeczy odjeżdżających były już spakowane, złożone na fury — tylko konie zaprządz i jechać — ale tak o suchej gębie odjeżdżać któż puści?
Gerwazy Lipowicki, po przezwisku Pieróg, który od Zacharyasza dworek i prawie połowę fortuny nabył, wyprawił pożegnalny obiad w dworku Zacharyasza, a raczej w swoim już własnym.
Sąsiedzi nie dali mu jednak dźwigać całego brzemienia kosztów; każdy, uboższy czy bogatszy, przyczynił się ile możności.
A też była to uczta, jakiej dawno świat i Lipowice nie widziały.
Rozstawiono stoły, różnorodnemi serwetami przykryte, a gdy serwet zabrakło, to na szarych końcach ma się rozumieć, płachtami albo kilimkiem ponakrywano, aby było politycznie i aby stół gołemi deskami nie świecił.
Przy stołach poustawiano ławy, stołki, krzesełka, a nawet w braku inszych mebli, konewki i beczułki, żeby każdy z biesiadników miał swoją wygodę i nie potrzebował stojący darów Bożych spożywać.
W dużym saganie od kartofli grzała się woda na herbatę, chociaż oprócz tego był i samowar, przeznaczony dla poważniejszych i dystyngowańszych uczestników biesiady.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.