— Ale fortuna piękna... Latoszyn hrabiowskie dziedzictwo — wielkie państwo siadywało tam we dworze.
— A i my nie psi; my też państwo za swoje pieniądze.
— Prawdziwie...
— Albo nie!? O! my państwo! sprawiedliwe państwo — rzekł, śmiejąc się, Milczek, i wytrzeszczył zęby, właśnie jako wół do jarzma wiedziony, gdy go ziewota napadnie. — Państwo my, państwo!
— Oj państwo! — jęknął jakiś biedaczysko z kąta — jak pies na jednej fortunie usiądzie, to ogon już zagranicą położy...
— Ale co tam! — odpowiedział mu drugi, podochocony już nieco — co tam! nie frasuj się! fortuna nie szeroka — ale za to głęboka, kop choćby do samego piekła — wszystko twoje!
— Nie spierajcie się, bracia — krzyknął Zacharyasz — Bóg miłosierny o każdym robaczku pamięta; choć dziś który z was na pięciu zagonkach siedzi, dla tego, przy pomocy Bożej, może się dorobić i największej fortuny.
— Oj prawda, prawda, każda rzecz w mocy Jego świętej.
— Ej dajcie pokój! — zawołał Gerwazy — nie po to zeszliśmy się tu, żeby lamenty czynić o to, że jeden więcej ma, a drugi mniej. Dobrzy sąsiedzi, dobrzy przyjaciele nasi odjeżdżają oto od nas, to ich uczcijmy i zabawmy. Hej, Kasiu! jagodo kochana, a toć tego
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.