krupniczku obrzednio nam dałaś, jakby na lekarstwo, prawdziwie.
— Zaraz! zaraz! jeno niech dobrzy przyjaciele piją, to krupniku nie zbraknie. Miodu mieliśmy dość, Bogu dzięki.
— A pszczółki wasze dobre; pasieka że u inszego księdza poszukać!
Gerwazowa krupniku w szklanice nalała.
— Zacharyaszu! Głowaczu! bracie! — mówił rozczulony Gerwazy — toć ty mnie jak ociec rodzony! Ja po tobie dworek, ja po tobie pół gruntu zabieram, ja teraz na całe Lipowice pierwszą posiedzialność mam — a ty, bracie, odjeżdżasz na kraj świata, Bóg wie nie gdzie! Mój Zacharyaszku, mój Głowaczu, mój ty sąsiadeczku kochany. Mnie was wszystkich szkoda! I Piotra mi szkoda i Milczka szkoda i Ignacego mi szkoda... i nawet Rafała, choć prawdę mówiący, psubrat to pierwszego gatunku — ale i jego mi żal...
— Co wy powiadacie, panie Gerwazy? — spytał Hulajdusza, przełykając ogromny kawał mięsa.
— Powiadam, żeś psubrat wielki, Rafałku.
— O!
— Tylko proszę was, bracia — rzekł Piotr płaczliwym tonem — familii niczyjej nie trza ruchać... nie godzi się.
— Świadki są — rzekł Hulajdusza — ja do sądu podam.
— Siedź-no cicho, Rafale — rzekł surowo Zacharyasz — we zgodzie i w przyjacielstwie przystoi się pożegnać, a nie o sądach gadać.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.