Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

trze jest mowa — wspominają sobie ludzie te odprowadziny wspaniałe.
Gdy fury wyruszyły z Lipowic, to już dobra noc była. Miesiąc wyszedł wysoko na niebo i jasnością swoją przyświecał, gwiazdy do siebie mrugały, a świeży wiaterek chłodził panom braciom głowy, w których, żeby nie skłamać, jeszcze trochę od krupniku szumiało.
Na furmankach były rzeczy różne, statki domowe i tłomoki z pościelą, a że droga przez największe piachy wypadała — więc ludzie, chcąc bydlętom trochę ulżyć ciężaru, puścili fury gęsiego, jednę za drugą — a sami gromadkami pieszo podążali.
W boru, co się za Lipowicami rozciągał, czarne sosny chyliły się jak na pożegnanie i brzózka bielusieńka i dygocząca osina chwiały gałązkami, jakby chciały powiedzieć ludziom: „Bóg prowadź..“
Małe robaczki świeciły na trawie, czasem ptaszyna zbudzona ze snu odezwała się na gałązce, a ludziom tak jakoś było dziwno na sercach, że jeden do drugiego słowa nie wyrzekł; i szli tak milczący, zadumani, po ziemi żywiącej, po lesie szumiącym, pod niebem utwierdzonem, na którem się gwiazdy, jako złociste pszczoły roiły...
Hulajdusza na samym ostatku się wlókł.
Podjadł sobie tak, że dla ciężkości ledwie nogi za sobą mógł ciągnąć, a i po kieszeniach prowizyi sporo dźwigał. Szedł powoli, chromając trochę, a myśląc to o nowej siedzibie, to starych śmieciach.
Wymawiał sobie w duchu, że grunt sprzedał za