pozostanie, a stolarzowi — czy stelmachowi — na nic to drzewo nieprzydatne. Tylko robactwa różnego moc na niem i tylko soki z ziemi wyciąga, bo korzenie ma szkaradnie długie.
I z budowli, co w folwarku były, takoż niewielka dla szlachty pociecha. Stodólska wielkie, obory na podziw, stajnie z podłogami, spichrz jakiś cudaczny, do żydowskiej bóźnicy podobny, w czworakach okna jak wrota od stodół — że niewiadomo, czy to ludzkie siedziby, czy co...
Żelaztwa, co prawda, moc, wielka moc, maszyny jakieś cudaczne, na kołach i bez kół. Niewiadomo, z której strony bydlę do tego przyczepić — i co z tem robić.
Sochy porządnej ani jednej nie znalazło się, tylko płużki jakieś niepodobne.
Wozy! Panie zmiłuj się! szeroczyzna, półtorej kolei trzyma, więcej w tem żelaztwa, niźli drzewa — a ciężar, że chyba po cztery konie do jednego takiego wozu zaprzęgać.
I samo gospodarstwo Bóg wie jakie, nie tak jak u ludzi bywa — jakaści lucerna, kilka morgów marchwi, kukurydza na siedm łokci wysoka co ją po tutejszemu końskim zębem zowią.
Porządny gospodarz na taką rzecz spojrzawszy, tylko ramionami wzruszy i splunie — bo co to? Ani ojcowie nasi, ani dziadkowie cudaków takich nie znali i dobrze im było na świecie, może lepiej, niż nam dzisiaj — i pewnie że lepiej, bo opłat takich i takiej drożyzny jak teraz, nie było.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.