cerek łatany, a buciska takie, żeby się ich, jak to mówią, rak nie czepił. Zwyczajnie, jak przy gospodarstwie i przy robocie, to się człowiek w paradne odzienie nie stroi.
Hulajdusza ciapał tedy drwa na pieńku, który, szczerze mówiąc, Zacharyaszowi z przed pałacu ściągnął — aż tu za nim coś zaturkotało.
Obejrzał się i widzi, że żyd obdartym wasągiem i kulawą szkapą się przywlókł.
Żydzina sam był marny, chudy, ze śpiczastą żółtawą bródką.
Podjechawszy pod czworak, spojrzał na Rafała i spytał:
— Słuchaj-no ty! gdzie tu mieszka szlachta, co Latoszyn kupiła?
Rafał spojrzał z podełba, w oczach mu coś mignęło jak kotowi, ale nic nie rzekł. Położył siekierę na pieńku i powoli do wasągn przyszedł.
— Czy ty głuchy jesteś, człowieku — rzekł żyd — czy ty nie słuchałeś, że ja o szlachtę się pytam?
Hulajdusza wyciągnął rękę, ujął żyda za kołnierz, a że chłop był wysoki napodziw, więc podniósł żydzinę w powietrze, jak kota.
— Aj waj! aj waj! gewałt! — wrzeszczał przerażony żydzisko — gewałt! rozbójstwo!
Rafał go na ziemi postawił, ale kołnierza z ręki nie puszczał.
— Co ty, żydku, chcesz? — zapytał cichym głosem.
— Puść mnie! ja nic nie chcę... puść mnie, rozbójniku!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.