— Co z tego, kiedy tera najczęściej same plewy na koszu.
— Niby jak?
— Tak, czas paskudny, handlu niema, ruchu niema.
Zacharyaszowi myśl dobra przyszła.
— Kup sobie szkło — rzekł.
— Jakie szkło?
— Ot, tam dalej, koło pałacu, cała buda ze szkła jest.
— Niech ja to szkło zobaczę.
Zacharyasz z Milczkiem zaprowadzili żyda przed oranżeryę, Hulajdusza poszedł za nimi.
— Aj waj! — ozwał się żyd — piękny kawałek budowli, samo okno! Ja już to nieraz widziałem u różnych wielkich państwa.
— No, kupisz?
— Za co nie? ja sam może nie kupię, ale przyszlę tu mego szwagra, on jest wielki mechanik, pierwszy szklarz na całą okoliczność, on nawet w aptece szyby wprawiał... on tu przyjedzie... on dobrze zapłaci. Nu, ale ja, po prawdzie powiedziawszy, to w innym interesie przyjechałem.
— A w jakim? — zapytał Zacharyasz.
— Widzi jegomość, państwo macie teraz dużo pomieszkania.
— Gdzie zaś dużo?
— Oj i jak dużo! I pałac i czworaków i stara karczma, co stoi przy drodze.
— No to i co?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.