— Jabym chciał u państwa pomieszkanie nająć. Mnie się panowie szlachta bardzo podobali, mnie ojciec opowiadał, jakie to godne ludzie.
Milczek roześmiał się.
— Ha! ha! na pokomorne do nas chce! ładny komornik, niech go drzwi ścisną!
— Za co mają drzwi ściskać? Ja dobrze zapłacę. Dla czego ja nie mam zapłacić?
— A cóż ty będziesz robił tu u nas?
— Oj, oj! Będę sobie siedział. Czy ja potrzebuję iść do kosy, albo do żniwa? Mam trochę pieniędzy... będę z panami handlował. Mogę wziąść sad w arendę, będzie mleko, to ja kupię mleko; skórki — to skórki, zboże — to zboże... a jak który jegomość zastrzeli zając, to ja kupię i zając. Wszystko kupię. Dla panów to będzie wielka wygoda, w każdej chwili świeży grosz.
— Świeży grosz — powtórzył jak echo Hulajdusza — świeży grosz...
— Nu, a jakby się trafiło, że trzeba pieniędzy, to ja też wygodzę, postaram się między żydkami. Co jegomość na to powiada? — spytał Zacharyasza.
— Ja nie lubię zaraz odpowiadać, potrzebuję sobie dobrze każdą rzecz w głowie rozważyć i rozmiarkować.
— Tu bardzo krótkie miarkowanie jest.
— Ale, zdaje ci się, mój żydku... po drugie, według podziału, to stara karczma z placem nie moja.
— A czyja ona jest?
— Rafała.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.