— Chodź, żydzie, jakże ci? Mordka.
— Mordka. Gdzie jegomość mieszka?
— Tymczasowo tu, we czworaku.
— Porządny czworak, na moje sumienie, bardzo porządny.
Weszli do stancyi. Rafałowa stała przy kominie, na którym palił się ogień. Od ognia czerwoność szła i kładła się na jej twarzy ogorzałej, na włosach niby smoła czarnych, kładła się i migotała w oczach, jakoby inny jakiś ogień co się we środku człowieka pali.
— Oto jest, Józiu, żyd — rzekł Rafał.
Wzruszyła ramionami.
— Dziw wielki — odburknęła — nie widział kto żyda!
— Przepraszam godnę jejmość — mówił Mordka pokornie — żyd żydowi nierówny... różne żydy na świecie są.
— A juści!
— On do nas na pokomorne chce — mruknął Hulajdusza.
— Gdzie?
— Do karczmy. Cóż ty, Józiu?
— O! zaraz na pokomorne? jeszcze czego?
— Płacić chce.
— Rzetelnie, na moje sumienie, rzetelnie chcę godnej jejmości zapłacić, choćby za pół roku, choćby za cały rok z góry. Dobremi pieniędzmi płacę.
— Cóż, Józiu?
Rafałowa oparła się ręką o komin i przyglądała się żydowi.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.